...
Tym razem zaciekawił go temat kazania.
Kierując głowę w stronę mównicy spojrzał na księdza, który
przemawiał w sposób bezpośredni i nieskrępowany. Powagę tematu
akcentował wymachując rękami na prawo i lewo, sprawdzając przy
tym, czy oczy zgromadzonych wykazują zainteresowanie.
- W dzisiejszych czasach na każdym
kroku kują w oczy roznegliżowane ludzkie ciała. W teledyskach, na
bilbordach media nakręcają machnę nierządu. Młodzież zamiast
myśleć o nauce prześciga się w ilości zdobytych partnerów.
Pokusy są ogromne, lecz każdy posiada silną wolę i możliwość
wyboru. Pamiętajmy, że najważniejsza jest rodzina, która daje nam
poczucie bezpieczeństwa i stabilność emocjonalną. Szanujcie swoje
żony i mężów. Przypomnijcie sobie słowa przysięgi- w
chorobie i zdrowiu dopóki śmierć nas nie rozdzieli. Tak
łatwo jest zbłądzić, zwątpić i poddać się, lecz nie traćcie
ducha...
Msza przebiegała jak zwykle według
schematu. Wstawał, siadał, klękał kiedy było trzeba, ale myślami
był zupełnie gdzie indziej.
- Czy w kolejnym życiu, zawołasz
mnie, pobiegniesz za mną?- zapytała z pewną dozą niepewności
i z marginesem na rozczarowanie.
- Nie wiem, czy zawołam i czy
pobiegnę, ale mam nadzieję, że znów będziesz blisko. Może w
następnym życiu oboje urodzimy się kobietami.
Spodziewała się takiego obrotu
sytuacji. Przecież znała go od lat. Powtórzyła sobie w myślach
usłyszane słowa i kontynuowała rozmowę.
- Chyba wolałabym, żebyśmy byli
mężczyznami. Oni mają ciekawsze życie i więcej możliwości-
podsumowała z lekkim uśmiechem.
- Wydaje ci się, ale skoro tak byś
wolała. Tylko, że to nie od nas zależy.
- Nie lubię czekać- westchnęła- a
co jeśli...
- Jeśli bóg istnieje?
- Bóg jest miłosierny, wszystko
wybacza. I wiesz, mężowie w końcu umierają- w jej głosie było
słychać ulgę napiętnowaną jednak poczuciem winy za słowa
wypowiedziane na głos.
- Tak, bo żony im w tym pomagają-
podsumował.- Najważniejsza jest ta miłość, którą masz-
zacytował słowa znanej im obojgu piosenki.- Mną się nie przejmuj.
Jakoś sobie poradzę. Doznałem już kiedyś wolności, której brak
trudno przeboleć ze świadomością, że takowa istnieje. Trzymałem
cały świat w swoich rękach. Uśmiech gościł na mych ustach od
rana do nocy. Cały mój dobytek mieścił się w jednej torbie i
kiedy chciałem przenosiłem się z miejsca na miejsce. Byłem sam,
lecz nie byłem samotny. Była daleko, ale była. Teraz nie chcę
kochać kogoś. Chcę kochać życie i piękne krajobrazy. Chcę
kochać siebie i pokonać lęk. Widziałem kiedyś na peronie starsze
małżeństwo. Na nogach mieli mocne buty a na plecach plecaki. Ona
proste, siwe włosy i ani śladu makijażu. Stali patrząc na góry,
które mieli przed sobą, a ich oczy były o całe wieki młodsze od
nich. Tak właśnie wygląda miłość.
W zamyśleniu oczy zaczęły robić się
szkliste. Przymrużył je, gdy światło sięgnęło twarzy.
Wyprostował plecy przesuwając głowę poza promienie. Rozejrzał
się, by sprawdzić czy ktoś na niego patrzy. Wtedy ujrzał coś na
kształt geometrycznej tęczy. Ta sama smuga oślepiała go przed
chwilą. Teraz widział jak odbija kolorowe szkiełka pomiędzy
sufitem a podłogą. To poranne słońce wpadające przez witraż
kopiowało wzór tuż pod żyrandolem. Przetarł oczy, by nikt nie
pomyślał, że płacze. Wiedział, że jest częścią układanki,
lecz wciąż nie potrafił zrozumieć sensu tego losowego mirażu.
- Moje życie to porażka, a w zasadzie
to mnie już nie ma.
Od lat nie potrafił myśleć inaczej.
Był cierpiętnikiem przekształcającym się w niepotrzebny wrak. Ta
karma sprawiała, że nie widział sensu życia. Nic go nie
pociągało. Nie wiedział co chciałby w życiu robić. Był
zrezygnowany i leniwy. Brakowało mu siły do działania i nic nie
było w stanie tego zmienić. No prawie nic, ale na to już nie
liczył. Czuł, że jest za późno.
Zamykając oczy spuścił głowę.
Uklęknął i wyszeptał.
- Mea culpa.
Fragment planowanej powieści pt. "Bezimienni".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz