- Werka, już jestem. Jak wam minął weekend? -
Marcel z pełnym uśmiechem wchodzi do kuchni. Całuje mnie w policzek po
czym zagląda do garnka stojącego na kuchence.
Mówiąc „wam” ma na myśli mnie i naszą córkę. Pyta, choć dobrze wie, że każda z nas chodzi własnymi ścieżkami. Nie wiem jak jej minął weekend. Za to wiem na pewno, że mój nie różnił się niczym specjalnym od poprzednich, spędzonych w towarzystwie najlepszych przyjaciół z biblioteki.
- U mnie bez zmian, nic nowego. - odpowiadam krótko.
- Aaa, kolejny maratonik z jakąś fascynującą powieścią. - Żartuje mrugając do mnie. - Zjadłbym coś. Jestem głodny jak dwa wilki. Wiesz czym oni nas żywią na tych szkoleniach? Szwecka płyta – to możesz sobie wyobrazić.
- Wyobrażam. Jest pieczeń, odgrzej sobie.
- Z chęcią. A Ty zjesz ze mną? - Pyta obmacując kieszenie.
- Nie, już jadłam. - Wypijam kolejny łyk kawy.
- Bądź tak miła i załącz piekarnik. Zaraz wracam. - prosi marszcząc brwi w zastanowieniu i wychodzi.
Dzwoni telefon stacjonarny. Ciekawe kto o tej porze.
- Słucham?
- Dobry wieczór, tu Jarek. Zastałem Marcela? Nie odbiera komórki.
- Tak, jest w domu. Przed chwilą wrócił. Zaczekaj, zawołam go. - Głęboko nabieram powietrza jednak nie muszę wołać, gdyż Marcel właśnie wraca. - Do ciebie. Jarek. - Podaję mu słuchawkę i wychodzę. W sypialni czeka na mnie Więzień nieba. Wolę jego towarzystwo, niż słuchać rozmowy dwóch kumpli po buchmacherskim fachu. Zachowują się gorzej niż przekupki na targu. Jeszcze im mało. Przecież widzieli się kilka kwadransów temu.
- Hej, co jest?... Nie, nie mogę... Chłopie mówiłem ci, żebyś nie dzwonił na domowy. Komórkę chyba zostawiłem w samochodzie...
Stawiając stopę na pierwszym schodzie zatrzymuję się zaintrygowana dziwną rozmową. Przystaję bezruchu i nasłuchuję.
- Nie denerwuję się, ale wiesz co mają ściany?... No właśnie. Jutro ci opowiem... Tak, ze szczegółami... Jak będziesz tak paplał, to nigdzie cię nie zabiorę, ani następnym razem, ani nigdy... Poczytaj w internecie. Niemieckie banki płacą teraz najwięcej... Dobra, muszę kończyć. Jeść mi się chce jak cholera, a jeszcze muszę wrócić do samochodu po komórkę i teczkę. Lepiej żeby nie wpadła w niepowołane ręce... Jakbyś był w mojej sytuacji, też byś dmuchał na zimne. Nie znasz kobiet?... No, właściwie nie znasz... Stary za bardzo się rozgadałem. Spadam. Do jutra.
Odkłada słuchawkę, a ja w trzech susach pokonuję schody na piętro. O co tu chodzi? Z wyjazdu zawsze wraca zadowolony. Miły jest wtedy dla mnie nad wyraz. Za każdym razem na parę dni przed delegacją Marcel unika zbliżenia. Już jakiś czas temu wydało mi się to dziwne. Tłumaczyłam sobie, że jest zapracowany, musi się przygotować do wyjazdu, a przecież nie rozstajemy się na długo.
Znalazł sobie jakąś babę!
Tylko po co miałby zabrać ze sobą Jarka? Może to jakaś agencja. Ale co miałyby z tym wspólnego niemieckie banki? Nie, za bardzo się nakręcam. Pewnie chodzi o jakieś sprawy finansowe związane z firmą. Na pewno. W końcu mimo wszystko na seks z żoną nie może narzekać.
* * *
- Dziś robimy chłopców.
Czuję, jak czas wyznaczony na odegranie ważnej roli zbliża się dużymi krokami pana w białym kitlu. Niosąc nasienie z lekkim uśmiechem i pewnym krokiem przemierza odcinek łączący laboratorium z gabinetem lekarskim.
- Proszę zaczekać, lekarz poprosi. - Uspokaja znikając za drzwiami. Po niecałej minucie wychodzi zostawiając uchylone drzwi.
- Pani Fiałkowska, zapraszam – mówi głos dobiegający z gabinetu.
Wchodząc do środka już czuję się nieswojo. W zasadzie to nie wiem co mnie czeka. Jedno jest pewne - nie może być pomyłki. Dla pewności lekarz pokazuje mi podpisaną próbówkę ze spermą. Nie mam wątpliwości. Usadawiam się w fotelu umieszczając nogi na oparciach. Widok metalowych narzędzi ginekologicznych leżących obok przyprawia o dreszcz.
- Proszę się rozluźnić i niczego nie bać, to nie boli - zapewnia lekarz zakładając gumowe rękawiczki.
Nie potrafię wydobyć z siebie ani słowa, więc kiwam głową na znak, że zrozumiałam. Wstrzymuję oddech czując wsuwający się we mnie zimny wziernik. Słyszę nieprzyjemny szczęk jednocześnie czując lekkie dotknięcie wewnątrz pochwy. Nie widzę tego, ale wiem, że teraz ginekolog wprowadza cewnik i wstrzykuje we mnie zawartość fiolki.
- Już.
- Już? - pytam zdziwiona.
- Tak, ale proszę jeszcze przez chwilę pozostać w tej pozycji. - Lekarz siada za biurkiem i zagląda do dokumentów.
- Dobrze, rozumiem. – Przyjmuję do wiadomości. Świadomość, że to co najgorsze mam za sobą przynosi ulgę. Napięcie opada, uchodzi strach. Mam ochotę zamknąć oczy, lecz w obawie przed zaśnięciem kieruję wzrok na sufit. Czuję się niezręcznie z rozkraczonymi nogami. Chciałabym jak najszybciej znaleźć się w domu, ale cierpliwie czekam ile trzeba, żeby tylko nie wypłynęło. I tak wszystko trwało zaledwie kilka minut.
- Może się pani ubrać – pozwala lekarz.
Słysząc to pośpiesznie zsuwam się z fotela i zakładam dolną część garderoby.
- To wszystko, teraz trzeba czekać. Ma pani jakieś pytania?
- Nie panie doktorze, wszystko jasne. Tak czy tak widzimy się za miesiąc. Dziękuję. - Wyciągam rękę na pożegnanie. - Do widzenia.
- Do widzenia – odpowiada lekarz odwzajemniając uścisk.
Wychodząc z gabinetu czuję na sobie wszystkie pary oczu ludzi siedzących w poczekalni. Wśród nich odnajduję te, które są mi bliskie.
Mówiąc „wam” ma na myśli mnie i naszą córkę. Pyta, choć dobrze wie, że każda z nas chodzi własnymi ścieżkami. Nie wiem jak jej minął weekend. Za to wiem na pewno, że mój nie różnił się niczym specjalnym od poprzednich, spędzonych w towarzystwie najlepszych przyjaciół z biblioteki.
- U mnie bez zmian, nic nowego. - odpowiadam krótko.
- Aaa, kolejny maratonik z jakąś fascynującą powieścią. - Żartuje mrugając do mnie. - Zjadłbym coś. Jestem głodny jak dwa wilki. Wiesz czym oni nas żywią na tych szkoleniach? Szwecka płyta – to możesz sobie wyobrazić.
- Wyobrażam. Jest pieczeń, odgrzej sobie.
- Z chęcią. A Ty zjesz ze mną? - Pyta obmacując kieszenie.
- Nie, już jadłam. - Wypijam kolejny łyk kawy.
- Bądź tak miła i załącz piekarnik. Zaraz wracam. - prosi marszcząc brwi w zastanowieniu i wychodzi.
Dzwoni telefon stacjonarny. Ciekawe kto o tej porze.
- Słucham?
- Dobry wieczór, tu Jarek. Zastałem Marcela? Nie odbiera komórki.
- Tak, jest w domu. Przed chwilą wrócił. Zaczekaj, zawołam go. - Głęboko nabieram powietrza jednak nie muszę wołać, gdyż Marcel właśnie wraca. - Do ciebie. Jarek. - Podaję mu słuchawkę i wychodzę. W sypialni czeka na mnie Więzień nieba. Wolę jego towarzystwo, niż słuchać rozmowy dwóch kumpli po buchmacherskim fachu. Zachowują się gorzej niż przekupki na targu. Jeszcze im mało. Przecież widzieli się kilka kwadransów temu.
- Hej, co jest?... Nie, nie mogę... Chłopie mówiłem ci, żebyś nie dzwonił na domowy. Komórkę chyba zostawiłem w samochodzie...
Stawiając stopę na pierwszym schodzie zatrzymuję się zaintrygowana dziwną rozmową. Przystaję bezruchu i nasłuchuję.
- Nie denerwuję się, ale wiesz co mają ściany?... No właśnie. Jutro ci opowiem... Tak, ze szczegółami... Jak będziesz tak paplał, to nigdzie cię nie zabiorę, ani następnym razem, ani nigdy... Poczytaj w internecie. Niemieckie banki płacą teraz najwięcej... Dobra, muszę kończyć. Jeść mi się chce jak cholera, a jeszcze muszę wrócić do samochodu po komórkę i teczkę. Lepiej żeby nie wpadła w niepowołane ręce... Jakbyś był w mojej sytuacji, też byś dmuchał na zimne. Nie znasz kobiet?... No, właściwie nie znasz... Stary za bardzo się rozgadałem. Spadam. Do jutra.
Odkłada słuchawkę, a ja w trzech susach pokonuję schody na piętro. O co tu chodzi? Z wyjazdu zawsze wraca zadowolony. Miły jest wtedy dla mnie nad wyraz. Za każdym razem na parę dni przed delegacją Marcel unika zbliżenia. Już jakiś czas temu wydało mi się to dziwne. Tłumaczyłam sobie, że jest zapracowany, musi się przygotować do wyjazdu, a przecież nie rozstajemy się na długo.
Znalazł sobie jakąś babę!
Tylko po co miałby zabrać ze sobą Jarka? Może to jakaś agencja. Ale co miałyby z tym wspólnego niemieckie banki? Nie, za bardzo się nakręcam. Pewnie chodzi o jakieś sprawy finansowe związane z firmą. Na pewno. W końcu mimo wszystko na seks z żoną nie może narzekać.
* * *
- Dziś robimy chłopców.
Czuję, jak czas wyznaczony na odegranie ważnej roli zbliża się dużymi krokami pana w białym kitlu. Niosąc nasienie z lekkim uśmiechem i pewnym krokiem przemierza odcinek łączący laboratorium z gabinetem lekarskim.
- Proszę zaczekać, lekarz poprosi. - Uspokaja znikając za drzwiami. Po niecałej minucie wychodzi zostawiając uchylone drzwi.
- Pani Fiałkowska, zapraszam – mówi głos dobiegający z gabinetu.
Wchodząc do środka już czuję się nieswojo. W zasadzie to nie wiem co mnie czeka. Jedno jest pewne - nie może być pomyłki. Dla pewności lekarz pokazuje mi podpisaną próbówkę ze spermą. Nie mam wątpliwości. Usadawiam się w fotelu umieszczając nogi na oparciach. Widok metalowych narzędzi ginekologicznych leżących obok przyprawia o dreszcz.
- Proszę się rozluźnić i niczego nie bać, to nie boli - zapewnia lekarz zakładając gumowe rękawiczki.
Nie potrafię wydobyć z siebie ani słowa, więc kiwam głową na znak, że zrozumiałam. Wstrzymuję oddech czując wsuwający się we mnie zimny wziernik. Słyszę nieprzyjemny szczęk jednocześnie czując lekkie dotknięcie wewnątrz pochwy. Nie widzę tego, ale wiem, że teraz ginekolog wprowadza cewnik i wstrzykuje we mnie zawartość fiolki.
- Już.
- Już? - pytam zdziwiona.
- Tak, ale proszę jeszcze przez chwilę pozostać w tej pozycji. - Lekarz siada za biurkiem i zagląda do dokumentów.
- Dobrze, rozumiem. – Przyjmuję do wiadomości. Świadomość, że to co najgorsze mam za sobą przynosi ulgę. Napięcie opada, uchodzi strach. Mam ochotę zamknąć oczy, lecz w obawie przed zaśnięciem kieruję wzrok na sufit. Czuję się niezręcznie z rozkraczonymi nogami. Chciałabym jak najszybciej znaleźć się w domu, ale cierpliwie czekam ile trzeba, żeby tylko nie wypłynęło. I tak wszystko trwało zaledwie kilka minut.
- Może się pani ubrać – pozwala lekarz.
Słysząc to pośpiesznie zsuwam się z fotela i zakładam dolną część garderoby.
- To wszystko, teraz trzeba czekać. Ma pani jakieś pytania?
- Nie panie doktorze, wszystko jasne. Tak czy tak widzimy się za miesiąc. Dziękuję. - Wyciągam rękę na pożegnanie. - Do widzenia.
- Do widzenia – odpowiada lekarz odwzajemniając uścisk.
Wychodząc z gabinetu czuję na sobie wszystkie pary oczu ludzi siedzących w poczekalni. Wśród nich odnajduję te, które są mi bliskie.